J: Dlaczego zdecydowałaś się na przyjazd do Anglii?
Dorota Marzec: Wiele rzeczy się do tego przyczyniło. Po pierwsze, zawsze bałam się języka angielskiego, więc postanowiłam rzucić się na głęboką wodę. W tamtym okresie chciałam rozwinąć biznes w Polsce. Zakładałam, że pojadę na parę miesięcy, odłożę sobie trochę pieniędzy, wrócę, kupię auto. Miałam nawet swój własny biznes plan, chodziłam na warsztaty na temat dotacji z Unii. Ale koniec końców pojechałam do tej Anglii i… zostałam (śmiech).
J: Co skłoniło Cię do podjęcia tej decyzji?
Przede wszystkim pierwszy raz w życiu poczułam wolność finansową. Co prawda w Polsce też dobrze zarabiałam, opłacałam pokój, nikt nie musiał mi pomagać. Jednak w Anglii zauważyłam, że mogę sobie też coś odłożyć, było mnie stać na egzotyczne podróże, mogłam często wracać do Polski. Było mnie stać na wszystko, co chciałam, a zarabiałam teoretycznie najniższą krajową. Był to dla mnie duży plus.
To był rok 2013 i wtedy w Polsce po studiach ciężko było znaleźć jakąkolwiek pracę. Miałam wykształcenie, jednak wtedy na stanowiska, które mnie interesowały, szukali studentów. To był też ten moment, kiedy dużo ludzi wyjeżdżało za granicę, teraz dużo ludzi wraca.
J: Początki były trudne?
Bardzo trudne, przede wszystkim z powodu bariery językowej, mimo że miałam doświadczenie i w mówieniu po angielsku, i w pisaniu. Wcześniej komunikowałam się z ludźmi z całego świata przez internet.
Pamiętam jak bardzo stresowałam się idąc do Mc Donalda i chcą zamówić Mc Flurry, choć miałam powiedzieć tylko „poproszę Mc Flurry”. Oczywiście sprzedawca poprosił mnie, żebym powtórzyła. Takie sytuacje zdarzały się cały czas, bo bardzo chciałam mówić porządnie, zwracałam dużą uwagę na poprawność i stylistykę.
Z drugiej strony miałam trudności w zrozumieniu anglików. W szkole uczą nas bowiem zupełnie innego angielskiego. Polacy rozmawiają z polakami, coś tam słyszymy z nagrań, choć te wypowiedzi są bardzo wolne. Lektorzy mówią tak zwanym BBC English, który jest relatywnie prostu w zrozumieniu. Jednak w Anglii każdy ma swój akcent, pochodzi z innego regionu, dla mnie czasami brzmiało to jak jeden wielki bełkot.
J: Jak więc udało Ci się przełamać tę bariery?
Bałam się, jednak miałam obok siebie bardzo sympatycznych ludzi. Moi współpracownicy sami do mnie podchodzili, zaczynali rozmowę i cieszyli się, że ktoś wogóle chce mówić po angielsku. Wielu polaków mieszkających na Wyspach nawet po kilku latach boi się mówić po angielsku, nie chcą się uczyć.
Nie jest tak, że po tych siedmiu latach przestałam się zupełnie stresować, ale najważniejsze dla mnie jest to, że mogę się dogadać. Nikt tak naprawdę cię nie poprawia. Zresztą oni sami nie zawsze mówią poprawnie.
J: Jak przyjęli Cię anglicy? Czy kiedykolwiek spotkałaś się z niechęcią z ich strony?
Osobiście nie. Nigdy nie spotkałam się z żadnym negatywnym komentarzem. Jeżeli nawet ktoś negatywnie komentuje obecność polaków na wyspach, to nie ze względy na ich pochodzenie, tylko za względu na złe zachowanie.
Co ciekawe na Wyspach polacy są negatywnie nastawieni do innych polaków. Wygląda to trochę jak wyścig szczurów. Sami anglicy to zauważyli i nie mogą tego pojąć. Zamiast się wspierać, bardzo często kopią pod sobą dołki. Nie twierdzę, że dotyczy to wszystkich, jednak w mojej pracy zdarzały się takie sytuacje.
J: Czy w Anglii faktycznie żyje się lepiej niż w Polsce?
Co mi się szalenie podoba w Anglii, to właśnie szacunek do innych religii i narodowości. Panuje tutaj duża otwartość i teorteycznie możesz być kim chcesz. Nie musisz ukrywać swoich zainteresowań. To jak się ubierasz, nie ma znaczenia. Możesz być na bardzo wysokim stanowisku i nikomu nie przeszkadza to, że masz wytatuowane ręcę czy kolorowe włosy. Ja miałam właśnie taką menedżerkę, która na dodatek była osobą starszą.
J: W Polsce byłoby to nie do pomyślenia.
Faktycznie w Polsce jesteśmy jeszcze nieco zacofani. W Anglii wygląd nie ma znaczenia. Liczy się twoje CV. Tutaj jest z jednej strony duża wolność, a z drugiej strony czujesz się bardzo ochraniany w pracy. Możesz wyznawać każdą religię, możesz być poganinem, a nawet uprawiać magię. Niezależnie od do tego kim jesteś, jak się ubierasz, co wyznajsze, jesteś szanowany. Choć oczywiście ludzie mogą się z ciebie troszeczkę podśmiewać, nikt nie powiem ci złego słowa. Wszyscy są przemili i generalnie nic nikogo tutaj nie dziwi. Chyba najlepsze słowo na określenie tej sytuacji to tolerancja.
J: Co Twoim zdaniem skłoniło Anglików do zagłosowania na TAK w referendum?
Różnica procentowa pomiędzy głosującymi na tak, a głosującymi na nie była bardzo mała. Moim zdaniem chodziło głównie o to, że angielskie podatki idą do Uni Europejskiej,
J: Czy coś się zmieniło po Brexitcie?
Wiele osób się martwi i stresuje, szczególnie tym, że zmaleje sprzedaż. Ludzie teraz bardziej oszczędzają, bo nie wiedzą, co będzie, nie wiedzą, jak się przygotować. Mam sąsiadów, którzy chomikują jedzenie na czarną godzinę.
J: Co najbardziej w Anglii lubisz, a co Cię irytuje?
Uwielbiam Angielski countryside, zawsze pieknie i malowniczo. Uwielbiam życzliwych ludzi i ich wspólnotę. Od pierwszego momentu zamieszkania w wiosce (ang. village) kogokolwiek bym nie spotkała, od razu mówił do mnie „hello”, „morning”, „hi”. Nie ważne, czy cię znają czy nie. Tak już jest. Uwielbiam, że czekając w kolejce w supermarkecie, kiedy w końcu jest moja kolej przy kasie, kasjer zawsze przeprasza, ze musiałam czekać, potem pyta sie jak sie dzisiaj mam i oczywiście kultura nakazuje, abym i ja sie zapytała sie ,jak się ma dzisiaj kasjer. Nikt Cie nigdy nie wyśmieje ze względu na to, jak mówisz, jak piszesz. W polskich komentarzach w mediach społecznościowych ciągle widzę ludzi wytykajacych sobie nawzajem potyczki gramatyczne. Jeśli w Polsce polak mówi w mediach po angielsku to oczywiscie Polacy go wyśmieja za to, jak mowi, jaki akcent, jakie błedy popełnia. W Anglii cieszś sie, ze mówisz po angielsku i nigdy Cie nie wyśmieja, a jeśli nie rozumieją, to poproszą, nawet ze trzy razy, abyś powtórzyła.
Co mnie irytuje … ahh, trudno powiedzieć. Nic mi do glowy nie przychodzi (śmiech). Oczywiście nie jest tak różowo, jakby sie wydawało. Po prostu ja żyje w dobrym miejscu i mam wokól siebie dobrych ludzi.
Może tylko architektura miejska, ta z lat 60tych-80tych XX wieku mnie odstręcza, ale w Polsce mamy podobne budownictwo komunistyczne – takie były czasy. Wiekszośś mieszkanców Anglii żyje w domkach jednorodzinych, najcześciej blizniakach i szeregowcach. Domy sa bardzo do siebie podobne, budowane z czerwonej cegly, teraz trochę częściej z żóltej, ale ogólem osiedla domów wyglądają praktycznie jednakowo i stwarzają pewnego rodzaju labirynt. Nawet mnie czasem zdarza sie przez przypadek przejechać obok mojego domu, bowiem cała ulica wygląda bardzo podobnie.
J: Jesteś artystką, chodziłyśmy razem do liceum i od kiedy pamiętam, byłaś bardzo twórcza, malowałaś farbami.
Kiedy urodziły się moja córka, farby zamieniłam na cienkopisy, mazaki, dlatego, że łatwiej było je schować. Zajmowały mniej miejsca, nic nie musiało schnąć. Zawsze lubiłam linearność, komiksy, sztukę japońską i japońskie ryciny, które mocno mnie inspirują. Podobnie ze sztuką secesji, która też czerpała inspiracje ze sztuki orientu. Odkryłam dzięki temu prostotę, co bardzo mi pasowało, bo mogłam pogodzić to z opieką nad dzieckiem.
J: Jak to się stało, że na Twich obrazach tak często pojawiają się ptaki?
Zawsze uwielbiałam ptaki, szczególnie nasze polskie wróbelki, a w Anglii ptaków jest mnóstwo. Anglia jest bardzo zielona, ludzie w ogrodach mają drzewa, miejsce, w którym mieszkam jest otoczone lasami. Nawet w środku miasta mamy aleje otoczone drzewami. Wszędzie jest zielono! Kiedy moja kuzynka przyjechała nas odwiedzić, ilość rosnących drzew również zwróciła jej uwagę.
Tak więc ptaki maja gdzie przebywać, mają gdzie się schować. Najbardziej lubię angielskie rudziki (ang. redbreast robin), to kuzynki wróbelków. Rudziki to również ukochane ptaki anglików.
Na obrazie za mną znaduję się sikora długoognista (ang. long tailed tit), należy do rodziny bardzo popularnych ptaków.Znalazłam go, kiedy szukałam bardzo typowego angielskiego akcentu, by namalować obrazy do kuchni. Tak bardzo spodobała mi się ta technika, że zaczęłam malować więcej, już w mniejszych formatach i zaczęłam udostępniać je w internecie. Tak bardzo się spodobały, że dostałam zamówiena na trzy prace. I tak właśnie powstała seria z ptakiami, których malowanie nie tylko sprawi mi radość, ale i ludzi bardzo je lubią.
Teraz idę już w nieco inną stronę, ale styl pozostaje ten sam.
J: Jak udało Ci się wypromować swoja markę? Twoim klientami są w końcu głównie brytyjczycy.
W zeszłym roku na spotkaniu mam, poznałam panią, która organizowałam warsztaty artystyczne dla dzieci. To właśnie ona zaproponowała mi, żebym zaczęła wystawiać swoje prace na angielskich jarkarkach bożonarodzeniowych czy innych kiermasz rękodzieła. W Anglii takie kiermasze organizowane są non-stop, z okazji i bez okazji.
Najpier spróbowałam w lokalnej szkole, gdzie wystawiłam swoje prace na kiermaszu. Była to dla mnie okazja do przełamania się, chciałam się pokazać i coś o sobie opowiedzieć, osobiście pokazać ludziom moją sztukę. Może polubią, a może nie. Już wtedy udało mi się sprzedać pewne rzeczy.
Potem wystawiłam się w mojej wiosce na kiermaszu świątecznym. Zostałam bardzo ciepło przyjęta, sprzedałam bardzo dużo rzeczy, a klienci wracali do mnie po miesiącach, żeby jeszcze coś dokupić. To dodało mi bardzo dużo odwagi, pewności siebie. Dla mnie, polki mieszkającej za granicą, jest to szczególnie ważne. Anglicy mnie przyjęli, przyjęli moją sztukę.
J: Jakie jeszcze akcenty angielskie pojawiają się w Twoich pracach?
Rudzik z rzymskim hełmem. W Anglii w każdym muzeum są sklepiki i często pojawią się tam hełmy rzymskie. Wielka Brytania dalej czuje się powiązana z Cesarstwem Rzymskim, mimo tego, że zostali przecież podbici.
Namalowałam jeszcze inne ptaszka z czepkiem Jane Austen. Mieszkając tutaj, mocno wsiąknęłam w brytyjską kulturę, która bardzo mnie inspiruje, nie zawsze świadomie.
Poza tym, niedawno odkryłam, ze bardzo wielu Anglikow wierzy, iż kiedy ktoś bardzo im bliski umiera, a rudzik zaczyna ich odwiedzać bardzo czesto, to jest to znak od tej niedawno zmarłej osoby. Klienci bardzo czesto piszą o tym do mnie, kiedy zamawiają grafikę z rudzikiem.
J: Jaką sztukę lubią anglicy?
Anglicy generlanie bardzo lubią sztukę, szczególnie naturalistyczne malarstwo oraz obrazy, które nawiązują do ich kultury. Bardzo chetnie kupują obrazy, a nawet malują je jako hobby – świetnym przykładem jest książe Filip i jego obrazy, takie jakie wlasnie Anglicy lubią najbardziej. Poza tym psy i konie, w życiu i na obrazach.
Kiedy moja mama weszła po raz pierwszy do angielskiego pubu, zdziwiła się, że nie jest nowocześnie. Musimy jednak pamiętać, że nawet nowootwarte puby wyglądają jak stare, dlatego, że do takich miejsc ludzie chcą chodzić, to jest częśś ich tożsamości i kultury. Angielskie puby i zajazdy mają dużo angielskiego charakteru, także jeśli ktokolwiek odwiedza ten kraj, zdecydowanie powinien się tam wybrać.
J: Czy możesz opowiedzieć nieco więcej o swoich nowych projektach?
Mam tutaj np. kolorowanki czarwonicy. Moja córka zobaczyła kiedyś moje czarownice i chciała je kolorować, więc tak powstały kolorowanki.
Albo czarownica, która pije herbatkę z napisem MAGIC IS MY CUP OF TEA.
Kolejna rzecz, którą uwielbiam w Anglii, to właśnie magia. Harry Potter jest przecież wytworem Wielkiej Brytanii. Jest tutaj taki fajny serial The Worst Witch (w Polsce można zobaczyć na Netflixie), który opowiada o małej dziewczynce w szkole magii. Tutaj co chwilę pojawia się coś magicznego. W Polsce takie rzeczy nie przechodzą, bo są wbrew religii, natomiast anglicy to uwielbiają, uwielbiają wiedźmy i czarodziejów. Mamy przecież Merlina i Króla Artura, te opowieści są częścią ich kultury.
W Anglii nikt cię nie wyśmieje jeśli powiesz, że jesteś czarownicą lub że lubisz magię. Czasem mam wrażenie, że połowa Anglików to Wiccanie (śmiech).
J: Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem Twojej histori i tego, ile wsparcie otrzymujesz od brytyjczyków.
To prawda, ale moi polscy przyjciele też mnie wspierają i kupują moje obrazy.
Muszę przyznać, że w mojej wiosce jest mało obcokrajowców i na początku się bałam, czy mnie zaakceptują. Zostałam jednak ciepło przyjęta , moje dzieci bawią się z dziećmi brytyjczyków, nie czuję się obco. Traktują mnie jak swojego. Czasami się dziwią, kiedy to ja powiem, że czegoś nie rozumiem w ich kulturze.
Co ciekawe, polacy się cieszą, kiedy obcokrajowcy mówią po polsku, ale się śmieją. Dla nas to jest zabawne. W Anglii nikt cię nie wyśmieje. Mogą się jedynie zaśmiać, jeśli coś się przekręci np. słowo sheets. Kiedy próbuję mówić o zmianie pościeli, mój partner się ze mnie śmieje, a ja już sama nie wiem, czy mówię dobrze, czy źle…
J: Moje ostatnie pytanie dotyczny mieszkania z brytyjczykiem. Jak to jest?
Sama dobrze wiesz.
J: Tak, ale jak to jest mieszkać z brytyjczykiem w Anglii?
Gary by powiedział, że jest anglikiem, nie brytjczykiem.
Anglicy to romantycy. Poza tym, zawsze musimy mieć herbaty pod dostatkiem, no i mleko. Nie spotkalam jeszcze anglika czy angielki, którzy piliby herbatę bez mleka. Gary uwielbia swoje angielskie jedzenie. Polskie też lubi np. kotlety, żurek, kielbasę, jednak jego ulubione danie to Sunday Roast, który zresztą przygotowuje sam. Robi nawet swój Yorkshaire pudding!
J: Bardzo dziękuję za fantastyczny wywiad i życzę Ci, by Twoja marka stale zyskiwała na popularności.
Obrazy i inne przedmioty projekowane przez Dorotę nabyć można tutaj.