Magdalena Jeleń w 2011 roku skończyła filologię angielską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Marzyła o tym, by zostać nauczycielką. Jednak los zgotował jej inne miejsce pracy – międzynarodową korporację. Karierę zaczynała w firmie Alexander Mann Solutions, następnie przez 7 lat współpracowała z firmą HSBC. Obecnie pełni funkcję Fund Accounting Manager w amerykańskiej firmie State Street.
Dlaczego zdecydowałaś się studiować anglistykę?
Tak na dobre w pierwszej klasie liceum. Język angielski zawsze był moim ulubionym przedmiotem, a nauka sprawiała mi przyjemność. Gdy byłam małym dzieckiem, bardzo lubiłam słuchać piosenek w języku angielskim. Z czasem mama zapisała mnie na prywatne lekcje, więc mogłam pogłębić tą znajomość. Myślę, że w większym stopniu niż rówieśnicy, bo tak naprawdę język angielski za moich czasów w podstawówce był obowiązkowy dopiero od czwartej klasy podstawówki, a ja na angielski chodziłam już od pierwszej.
Chęć studiowania anglistyki zrodziła się w pierwszej klasie liceum i na pewno było to pod wpływem fantastycznej, bardzo kreatynwej i otwartej, a jednocześnie bardzo wymagającej nauczycielki.
Widziałam, że lubi swoją pracę, dlatego też stwierdziłam po pierwszym roku liceum, że anglistyka będzie łączyć właśnie elementy, którymi się interesuję. Będzie element historii, będzie element kultury, będzie element wiedzy o krajach anglojęzycznych, no ale przede wszystkim będzie praktyczna nauka języka angielskiego, którą miałam wtedy nadzieję w przyszłości wykorzystać właśnie w pracy nauczycielki. Poza tym myślałam też o studiowaniu anglistyki jako zabezpieczeniu na przyszłość. Miałam wrażenie, że angielski zawsze będzie w cenie, jego znajomość jest ważna, przydatna, więc w razie gdyby nie powiodło mi w edukacji, co faktycznie się stało, to być może z tym narzędziem będę mogła znaleźć sobie inną pracę. Po skończeniu liceum wzięłam udział w rekrutacji na na anglistykę i tam się poznałyśmy.
Czy uważasz, że studia przygotowały cię do zderzenia z rynkiem pracy?
Uważam, że tak. Skończyłam studia z językiem, czyli z konkretnym narzędziem w ręku. Jak sama pewnie pamiętasz, studia były bardzo wymagające, więc miałam takie poczucie, że jestem gotowa do mierzenia się z przeciwnościami losu, że potrafię ciężko pracować, potrafię się dostosowywać do zmieniających się czynników czy środowiska. No i wtedy okazało się, że ja się czuję przygotowana do zmierzenia się z rynkiem pracy, natomiast rynek prac ze mną chyba nie do końca. Nie mogłam znaleźć pracy właśnie jako nauczyciel na etacie w szkole państwowej, co było moim zawodowym celem. Owszem, skończyłam też specjalizację przykładoznawczą, ale to nauczanie było tym, co chciałam robić. Zresztą udzielałam korepetycji na studiach od 2007 roku i zawsze inspirował mnie obraz tej nauczycielki z liceum. Chciałam być taka, jak ona. Chciałam wykorzystywać to, czego się nauczyłam na studiach. Chciałam przekazywać wiedzę innym. Bardzo to lubiłam na korepetycjach, ale nie czułam się usatysfakcjonowana pracą w oparciu o umowę zlecenie w szkołach językowych. Przez rok po ukończeniu studiów szukałam pracy na etacie w szkole, w szkołach państwowych, w mojej miejscowości, w miejscowościach ościennych czy też w Krakowie. Niestety nie udało mi się znaleźć nawet pół etatu, więc to był dla mnie znak, że chyba należy porzucić swoje ideały.
Po pewnym czasie czułam się sfrustrowana i niespokojna o przyszłość. Miałam dwadzieścia parę lat i czułam, że pasowałoby mieć poczucie jakiejkolwiek stabilizacji zawodowej czy finansowej. Wracając kiedyś z korepetycji w Bieżanowie, spotkałam koleżankę ze studiów, Sylwię, która po prostu zarekomendowała mnie do pracy w swojej firmie, w korporacji. Od polecenia do zatrudnienia minęło kilka miesięcy.
Nie byłam pewna, czy dobrze robię. Nie byłam pewna, czy to jest aby na pewno miejsce dla mnie, ale czułam się już tak sfrustrowana, zmęczona i niepewna swojej przyszłości, czekając na pracę na etacie w szkole, że postanowiłam spróbować.
Czy cieszysz się, że tak potoczyły się Twoje losy?
Tak, z perspektywy czasu cieszę się, że to się tak potoczyło. Wśród moich znajomych, także ze studiów, jest sporo nauczycieli i bardzo, bardzo szanuję ich pracę. Podziwiam ich zapał, są specjalistami. Jednak mimo wszystko jestem zadowolona z miejsca, w którym obecnie się znajduję.
Pewnie Twoja chęć zostania nauczycielką wynikała w dużej mierze z powołania. A czy myślisz, że w korporacji też możesz to powołanie realizować? Czy możesz udzielać innym pomoc, wsparcia?
Tak, jak najbardziej. Tak naprawdę warunkiem przyjęcia do pracy w korporacji jest znajomość języka, więc w swojej pierwszej, drugiej czy trzeciej korporacji używałam angielskiego. U poprzedniego pracodawcy, gdzie pracowałam 7,5 roku bardzo wiele się nauczyłam, bardzo się rozwinęłam pod względem zawodowym. Realizowałam się również właśnie jako lektorka. Pracowałam w departamencie, który głównie dostarczał usługi finansowe na rynek niemiecki. Jednak jako że coraz ciężej znaleźć pracowników z językiem niemieckim na wysokim poziomie, siłą rzeczy nasz departament musiał przejść na język angielski.
Już jako menadżer (zaczynałam w tym departamencie od entry level) byłam odpowiedzialna za realizację projektu międzydepartamentowego: nauczanie języka angielskiego dla team leaderów i people’s menadżerów.
Ja akurat realizowałam się poprzez swój projekt. Ponadto korporacje zatrudniają lektorów różnych języków i oferują kursy językowe swoim pracownikom. Uczęszczałam przez kilka lat na język niemiecki, za który pracownicy nie płacili w innych departamentach. Był język angielski, są też inne języki. Myślę, że lektorzy i właśnie korporacja ze sobą ściśle współpracują i ich usługi się przenikają.
Jak wspominasz swoje początki w korporacji?
Na pewno byłam bardzo przerażona, bo na temat korporacji do tej pory krążą różne stereotypy. Jednym z nich jest to, że w korporacji jesteś tylko numerkiem, nielicząc się trybikiem. Nie ma ludzi niezastąpionych, więc w momencie kiedy cię zabraknie, nikt nie będzie za tobą tęsknił.
Ja również szłam do korporacji z takim przekonaniem, że to jest jakaś machina, w której się nie odnajdzie taka wrażliwa osoba jak ja. Na początku uderzyło mnie to, że takich osób jak ja jest tam bardzo dużo i są to osoby, które są przyjmowane bez żadnych pleców, żadnych koneksji. Mogą po prostu zacząć coś od początku, od zera, od nowa i owszem, są tam same, natomiast nie są pozostawiane same sobie.
W ciągu tych jedenastu lat zmieniałam firmy, ale w każdej z nich zauważyłam, że nie jesteśmy rzucani na głęboką wodę, tylko na początku pracownicy mogą przede wszystkim zaznajomić się z funkcjonowaniem firmy. Jest kilkunastotygodniowy on the job trening, czyli trening z trenerem polegający na zaznajomieniu się przede wszystkim ze swoimi obowiązkami, ale też z zespołem, z kolegami z zespołu, z przełożonym, z klientem dla którego się docelowo będzie pracować. Więc nic nie dzieje się nagle i jest jakaś struktura, jest jakiś plan.
Nikt na drugi dzień nie wymaga, że będę wszystko wiedzieć. Nie jest to jakaś wielka machina, nad którą nikt nie panuje. Owszem, jest to machina, lepiej bądź gorzej pracująca, ale na pewno ktoś ma na to jakiś jakiś plan i człowiek nie jest zostawiony samemu sobie.
Tak jak wspomniałam, podobnie funkcjonują inne korporacje. Zdają sobie sprawę z tego, że zwłaszcza teraz jest ciężko o pracownika na rynku pracy. Muszę przyznać że widzę, iż z czasem coraz bardziej te plany wdrożeniowe są lepiej dopracowane, wszystko odbywa się spokojniej. Oczywiście jest jakiś chaos organizacyjny, ale staramy się nie dać odczuć nowo zatrudnionemu pracownikowi, że zostawimy go samemu sobie. Najprostrze zadania pojawiają się po trzech miesiącach, a potem następuje rozmowa z przełożonym: gdzie zmierzamy? Nad czym powinniśmy się zastanowić, nad czym powinniśmy popracować? Czy obie strony są zadowolone ze współpracy? Często ja sama jako people’s manager chciałam z jakimś pracownikiem po trzech miesiącach przedłużyć umowę, natomiast pracownik nie chciał. Była pewna dziewczyna, dobrze się zapowiadała, natomiast powiedziała, że po prostu korporacja to jednak nie jest to, tęskniła za pracą w urzędzie.
Przechodząc z firmy do firmy, widzę, że korporacje starają się zadbać o te początki, ale też później, na dalszych etapach starają się również dbać o pracownika. Nie chcę, żeby zabrzmiało to idealistycznie, ale na pewno w dzisiejszych czasach podejmują wiele kroków, żeby sprawić, by pracownik został jak najdłużej. Zdają sobie sprawę z tego, że utrata pracownika, który ma już pewne doświadczenie, jest niezbyt korzystna dla procesu i dla biznesu.
Porozmawiajmy trochę o samym procesie rekrutacji, bo sama przygotowuję do niego sporo kursantów i kursantek. Czy faktycznie poziomem wyjściowem jest B2?
Komunikatywne B2 jest jak najbardziej satysfakcjonujące. Nie zawsze to, co napisane w ogłoszeniu, faktycznie jest egzekwowane na rozmowie. Często to też zależy od pracownika, na jakie stanowisko się rekrutuje i zależy, czy to jest stanowisko na przykład entry level. Jeżeli faktycznie jest to rola entry level, to bardzo rzadko rozmowy przebiegają w całości po angielsku, najczęściej jest to zdecydowana część w języku polskim.
Natomiast padają około 3, 4 pytania w języku angielskim i są to pytania, do których można się spokojnie przygotować. To najczęściej nie są pytania o szczegóły, tylko ogóły, pytania motywacyjne, pytania związane z doświadczeniem zawodowym, ewentualnie nasze oczekiwania.
Czy lubisz pracę zespołową albo czy lepiej odnajdujesz się w pracy indywidualnej czy w pracy zespołowej? Gdzie się widzisz za kilka lat? Kim dla ciebie jest idealny szef?
Sama praca w dalszej w dalszej perspektywie daje możliwość rozwoju i daje możliwość poszerzenia umiejętności językowych językowych. U mojego poprzedniego pracodawcy w zespole był chłopak który zaczynał pracę z nami na poziomie B2. Na rozmowie język to nie była jedyny rzecz, na którą patrzyliśmy, bo interesował nas konkretny skill set. Ten chłopak był naprawdę bardzo komunikatywny, chciał mówić, ale mówił i pisał z błędami stylistycznymi i gramatycznymi. To go jednak w żaden sposób nie dyskwalifikowało. Zresztą często jako jego supervisor sprawdzałam jego komunikację wychodzącą przed wysłaniem jej do klienta, ale nie na takiej zasadzie, że bałam się, co on tam powysyła. Chciałam, żeby się nauczył pewnych zasady gramatyczne. Akurat ja gramatykę bardzo lubię, więc redagowanie takich maili sprawiało mi przyjemność. Pracowałam z nim, ale na pewno go nie stopowałam, nikt go nie stopował. Teraz ten chłopak już nie pracuje u mojego poprzedniego pracodawcy, natomiast bardzo fajnie się rozwija jako scrum master. Codziennie publikuje na LinkedIn artykuły napisane przez siebie w języku angielskim. Nie ma w nich ani jednego błędu, nie ma nic, do czego mogłabym się przyczepić i wiem, że jest to jego własna praca. Fakt, że codziennie używał języka angielskiego na różne sposoby, i w mowie, i w piśmie, bardzo mu w tym pomógł.
W obecnym zespole też mamy kolegów i koleżanki, którzy są na poziomie B2. Być może nie są biegli jeżeli chodzi o komunikację werbalną, natomiast są mocni, jeżeli chodzi o komunikację pisemną. Jest to bardzo ważne, bo zdecydowana część komunikacji, zwłaszcza na poziomie entry level, odbywa się po prostu pisemnie. Często jest to komunikacja na czatach. Wyszukane konstrukcje językowe nie są tutaj aż tak potrzebne.
Poza tym trening czyni mistrza, practice makes perfect. Im więcej używamy angielskiego, tym mniej się boimy go używać i tym jesteśmy lepsi.
Podajesz bardzo motywujące przykłady! Mam jeszcze jedno pytanie: co poradziłabyś osobom, które obecnie szukają pracy?
Osobom szukającym pracy świeżo po studiach, czy w jakiś sposób zmieniających branżę doradziłabym, żeby niekoniecznie za wszelką cenę podążali za swoimi ideami i szukali pracy marzeń. Oczywiście wszystko zależy od sytuacji w jakiej się znaleźli, bo jeżeli mogą sobie na to pozwolić, mają ten komfort, że mogą spędzić lata na poszukiwaniu pracy marzeń, to super! Natomiast jeżeli nie do końca im to poszukiwanie idzie, to radzę im, aby mieli oczy i uszy szeroko otwarte i aby mimo wszystko nie obawiali się spróbować czegoś, co nie do końca im odpowiada. Tak było w moim przypadku. Ja też w liceum czy na studiach absolutnie nie myślałam o pracy w korporacji, tak jak wspomniałam, wcześniej miałam wrażenie, że jest to jakaś machina, w której mnie zgniotą, przepadnę będę nikim znaczącym, po prostu numerkiem. Na moje szczęście pomyliłam się i myślę, że pomyliło się wiele osób.
Chciałabym doradzić właśnie osobom stawiającym pierwsze kroki na rynku pracy, żeby się nie obawiały spróbować czegoś, czego może nie podejrzewali, że będą próbować. Chciałabym też ich zachęcić do udziału właśnie w rekrutacjach do korporacji, bo wciąż widzę, że z korporacjami są związane różne negatywne i nie zawsze sprawiedliwe stereotypy.
Korporacja nie jest idealnym miejscem do pracy, ma swoje minusy. Wśród tych minusów jest właśnie nie do końca satysfakcjonujący dla kandydatów proces rekrutacyjny, który potrafi ciągnąć się miesiącami, dosyć spora biurokracja i czasami informacyjny chaos. Natomiast jest też dużo plusów, które są ważne w dzisiejszych czasach, szczególnie dla młodych osób, które w jakiś sposób opanowały język. Korporacja naprawdę nie wymagają znajomości języka na turbo wysokim poziomie, wystarczy komunikatywność oraz otwartość na nowe, chęć dostosowywania się do zmieniających się czynników, do zmieniającego środowiska.
Czasami bywa tak, że zespół prosperuje bardzo dobrze, ale ktoś na szczycie podjął decyzję o przeniesieniu procesu do innego kraju. Bardzo rzadko człowiek zostaje wtedy pozostawiony sam sobie. Zawsze odbywają się jakieś wewnętrzne procesy rekrutacyjne, gdzie można po prostu przejść do innego departamentu, znaleźć miejsce w innym zespole. Perspektywa stabilizacji, umowa o pracę są kolejnymi atutami, szczególnie dla mam. Dla mnie na przykład jest bardzo ważne to, że nie muszę codziennie fizycznie pojawiać się w biurze.
W korporacjach rozmawia się również o rozwoju zawodowym pracowników. Ja jestem tego najlepszym przykładem, bo zaczynając pracę u swojego poprzedniego pracodawcy, przyszłam na entry level, a skończyłam jako menadżer. Nie miałam żadnych pleców, żadnych koneksji. Po prostu byłam w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie, ciężko pracowałam, ale nikt też nie wymagał rzeczy, które by nie leżały w zakresie moich obowiązkach. Później jako people’s manager również pracowałam z ludźmi z mojego zespołu. Wtedy przygotowywałam ich do rekrutacji wewnętrznych. Mamy plan na tego i tego człowieka, który za jakiś czas będzie myślał o zmianie i albo znajdziemy mu miejsce wśród nas i zagwarantujemy mu ścieżkę rozwoju, albo pójdzie pracować gdzieś indziej.
Pracownicy mają poczucie, że idą do przodu, a nie po prostu stoją w miejscu. Dla ludzi nie obawiających się wyzwań, a nawet dla ludzi obawiających się wyzwań, ale gotowych na to, żeby jednak spróbować i zobaczyć, korporacja jest jak najbardziej odpowiednie miejsce. I nie mówię tutaj tylko o ludziach młodych, bo też bardzo często zatrudniamy osoby z długoletnim i wieloletnim doświadczeniem w pracy na innych stanowiskach, w innych branżach. Często zatrudniamy też nauczycieli ze względu właśnie na znajomość języka angielskiego czy też innych języków. Są to często nauczyciele, którzy poszukują stabilizacji właśnie w formie umowy o pracę lub innych godzin pracy.